Obserwatorzy

sobota, 20 lutego 2016

Alfaparf Evolution Of The Color 11.10

Witam Was gorąco po dłuuugiej przerwie!
 Musicie mi wybaczyć ale nie miałam po prostu czasu, weny i tematów do pisania. Taki kryzys blogowy. Nie gwarantuję Wam powrotu na pełen etat ale na pewno częściej tu zajrzę niż ostatnio. 

Dziś powracam z długim wpisem, dużą porcją fotek i wrażeniami z farbowania.
Ponieważ przez ostatnie półtora roku byłam wierna fryzjerce i rozjaśniaczowi bez amoniaku, nie miałam w planach przechodzenia na domowe farbowanie aż do dziś.
Co mnie do tego skłoniło? Ufność do fryzjera. Tak, dokładnie.
Moje włosy przeszły przez ostatni rok wiele ( były chociażby fioletowo-niebieskie - wpis będzie ). Dbałam o nie jak nie zapominałam i chodziłam regularnie co 2,5-3 miesiąca na balejaż do swojej fryzjerki. Ale one ( mimo jednego drastycznego podcięcia ) ciągle były tej samej długości i zauważałam coraz więcej minusów z balejażu. 
Fryzjerkę i salon wzięłam pod lupę na przedostatnim balejażu. Co zaobserwowałam gdy postanowiłam ciągle się tam nie zachwycać?

 Otóż łaty na głowie, fryzjerka przestała być dokładna. Do tego doszły zmiany w salonie dotyczące produktów. Jak pisałam w poście z 2014 roku salon korzystał z produktów Alfaparf z czego byłam zachwycona. No ale właśnie KORZYSTAŁ... Pojawiły się marki wprowadzane przez różnych przedstawicieli, którzy trafili na nowy salon i wciskali cuda, do tego inne produkty ułatwiające stylizacje i pielęgnację z firmy Alfaparf zamieniły się w tańsze wersje, dostępne w hurtowni fryzjerskiej na moim osiedlu. Ceny nie spadły a wręcz zabiegi podrożały. Zaczęto oszczędzać. Na koniec prawie się popłakałam jak zobaczyłam (zamiast patrzeć w komórkę) jak fryzjerka rozczesuje moje mokre po farbowaniu włosy. Cienkim grzebyczkiem szarpała, rwała próbując rozczesać poplątane włosy. Potem podcięcie końców (po tym szarpaniu nawet dobrze) i suszenie.
Po dwóch miesiącach moje włosy były w opłakanym stanie. Ponieważ zbliżała się zima nie mogłam zwalić winy na lato i upały ale wiedziałam już co miało wpływ na rozdwajające się i kruszące końce. 
Postanowiłam zrezygnować z rozjaśniacza i przejść na farbę ale finansowo nie dałam rady być za miesiąc na wizycie i pojawiłam się znowu na balejaż w grudniu. Przygotowałam nawet swoją rozplątującą szczotkę dla fryzjerki. Nie skorzystała.
Zrobiliśmy wtedy balejaż tylko na koronie głowy i stonowałyśmy włosy przygotowując je do farby w styczniu. 

Łudząc się, iż zostanę pofarbowana idealnie w tym salonie, nie mogłam doczekać się przejścia na farbę i skończyć z niszczącym rozjaśniaczem. 
Chciałam uzyskać chłodno opalizujący odcień, coś z dwójką i jedynką po przecinku. Przy wyborze numeracji kierowałam się tym jak moje włosy reagują na rozjaśnianie farbą. Lubią wpadać w żółte i rude tony. Fryzjerka zignorowała moje gdybania i zaproponowała podwójny opal (,22) i tonowanie szarością czy jakoś tak. Zgodziłam się, bo jej ufałam. Po rozrobieniu farby i nałożeniu jej mi na głowę zapytałam konkretnie jakie odcienie mi fryzjerka położyła (salon miał się opierać na Alfaparf przypominam). Usłyszałam, że to odcień 12,22 z oxy 12%. Zdziwiłam się, bo Alfaparf ma odcienie do poziomu 11. Gdy miałam tonowanie przy zlewie zauważyłam pudełka po innej firmie, jeśli dobrze odczytałam to Keune ale nie powiem Wam, czy to były pudełka po moich farbach. 
Efekt? Niby ładny beż, ciemniej niż po rozjaśniaczu ale ok - pomyślałam. Musiałam przecież teraz przywyknąć do innego odcienia niż białości po rozjaśniaczu. Mimo iż w duchu czułam, że coś jest nie ok, to zapłaciłam i nie taka pewna siebie podreptałam do domu pewna, że za miesiąc pojawię na odrosty. 

Po wejściu do domu mąż powiedział, że jestem ruda a i ja spojrzałam w lustro przy innym świetle i... Chyba wiecie jak się czułam. W portfelu pusto a na głowie rude odrosty. Po wymyciu się tonera odrosty mocno się odróżniały, pomagał tylko fioletowy szampon i to co każde mycie. 
 Zdjęcia z telefonu więc i jakość marna:

odrost po użyciu fioletowego szamponu, białe pasemka pozostałości po rozjaśniaczu
A tak tragedia na głowie po dwóch dniach bez mycia w świetle żarówek:


Wiecie już jak bardzo się źle czułam gdy włosy nawet lekko przetłuszczone związywałam w kucyk do pracy. Po prostu rudo żółta głowa.

Czekając na kolejną pensję rozważałam kupno farby w odpowiednim odcieniu. Ponieważ odrost wydawał mi się mocno rudy postawiłam na Alfaparf 11.10 plus oxydant 12% i z taki zestaw też kupiłam. Popularny wśród blondynek odcień 11.11 wydał mi się zbyt mocno popielaty.
Tak moje włosy wyglądały przed farbowaniem:


I sam odrost:



Przed farbowaniem włosy podzieliłam na 4 części i zaczęłam od dołu ku górze. Kiedy już wszystko mi się plątało po prostu wmasowałam rękoma farbę w naturalne odrosty (poziom 6 ciężko się rozjaśniający) i te rudawe. Tak pozostawiłam na 55min. Po tym czasie weszłam do wanny i resztkę farby i tą na głowie zmieszałam z ciepłą wodą i zrobiłam malaks po całości na minutę czy dwie. Potem maska (Blueberry Kallos) i gotowe.

Po wysuszeniu włosy wyglądały tak przy oknie (pochmurno było):




widać jak odróżniają się moje naturalne odrosty z tymi rudymi i pasemkami po rozjaśniaczu

Włosy z tyłu prezentują się jak poniżej. Widać jak bardzo fryzjerka szarpała włosy przy końcach podczas rozczesywania. Po farbie w salonie nie miałam podcinanych końców ale jednak będę musiała je podciąć.

z fleszem

bez flesza

A tu włosy tego samego dnia jak tylko mocno żółte słonko wyszło:



Widać przebicia żółtego a słońce to jeszcze podkreśla swoją żółcią, ale to da się naprawić płukanką lub fioletowym szamponem. Upewniło mnie to nad wyborem kolejnej mieszanki i zapewne będzie to 11.10 i 11.20.



Oczywiście kolor i tak jest często przekłamany przez aparat ale wierzcie mi, że mam blond, nie rude. Jest jasno, poziom 10. Włosy miękkie, błyszczą i są gładkie. Ponad to skóra głowy ledwo co szczypała przy 12% oxy, ale od razu przeszło i do końca czasu farbowania już nic nie szczypało. U fryzjerki ledwo usiedziałam z farbą, tak piekło. 
I podsumowanie. Zostaję przy Alfaparf i co najważniejsze sama w domu mogę w każdej chwili zrobić odrost. No i odliczając kosz farby w zestawie z utleniaczem + przesyłka to wyszło mnie o około 174zł taniej!!!
 Teraz i ja dołączam do szczęśliwych blondynek, które pożegnały się z rozjaśniaczem na rzecz farby! Może teraz w końcu zapuszczę dłuższe włosy.
Pozdrawiam!

P.S. Zasłaniam buzię, bo zapominałam podczas mycia włosów, że rano nakładałam tusz i wyglądałam na fotach jak panda :)

1 komentarz:

  1. Czytam ten wpis i jakbym czytała o sobie! W szczególności ten fragment z metalowym grzebykiem,do tej pory,mam ciarki na plecach :/

    OdpowiedzUsuń